x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Mam natomiast pytanie: skąd pewność, że to był fanserwis? Sam nie jestem do końca pewien, bo to jedno wytłumaczenie, a drugie jest takie, że akurat wtedy seria zapragnęła być bardziej poważna. Fakt, zrobiła to wówczas nieumiejętnie, ale nie można zarzucić twórcom złej woli.
Re: Pierwszy odcinek
Re: Żałość
Re: 2 odcinki
Re: Żałość
Ja wiem, że w szerokiej definicji, to i z Ninja Slayera można zrobić moe, ale jeśli zgodzimy się na znaczenie tego określenia używane w odniesieniu do postaci z serii CGCT i romansideł/haremów, niezbyt tu ono pasuje.
Jeśli z obrazu wyjmiemy Vigne, która jeszcze mogłaby uchodzić za moe, próżno tu szukać tego motywu. „Niewinne” to ostatni przymiotnik, który mógłby określać bohaterki – są wyrachowane, przerysowane i napisane do humoru innego typu niż np. częste przewracanie się. Przez to też nie stara się w widzu wywołać chęci „obrony” tych postaci, co jest charakterystyczne dla nurtu moe. To jest zupełnie inna bajka, czerpiąca siły z bohaterek robiących sobie na złość w komediowy sposób, a sam fakt obecności czterech dziewcząt na pierwszym planie nie czyni z niej moe. W podobnej sytuacji było swego czasu Sabagebu, ale tam dawało się co nieco obronić.
Piszę to głównie po to, żeby ktoś się nie nadział, bo moim zdaniem albo ten termin, albo anime zostało w recenzji opacznie zrozumiane.
A na marginesie zapytam jeszcze: o jakich słodkich rzeczach była mowa w recenzji? Potrzebuję przykładu, bo trudno mi zinterpretować coś takiego w Gabriel Dropout.
2 odcinki
O ile pierwszy odcinek można było uznać za udany – rozwijał kwestię z końcówki poprzedniego sezonu, zawiązywał nowy konflikt i przedstawiał nieoczekiwane fakty (choć część ujawniono w zapowiedziach) – o tyle drugi obiera nie najszczęśliwszy kierunek. Słabo wykreowani bohaterowie są największym grzechem SnK i poświęcenie odcinka na historię poboczną jednego z nich nigdy nie będzie dobrym pomysłem. Tym bardziej, jeśli ma to być Sasha, przy której w pierwszej serii nie potrafiono się zdecydować, czy ma stanowić postać komiczną, czy tragikomiczną; w każdym razie nie jest to ktoś, kogo chciałoby się oglądać w głównej roli. Na szczęście zapowiedź kolejnego odcinka wskazuje, że wrócimy tam do bardziej „globalnej” perspektywy.
Udźwiękowienie wydaje się trzymać poziom, ale fatalne decyzje podjęto w sprawie openingu i endingu. Ten pierwszy to jakieś pomyje po Guren no Yumiya, który to nie był wybitny, ale miał odpowiedni dla serii patos. Tutaj natomiast muzyka brzmi biednie w porównaniu z tym, co się w międzyczasie dzieje na ekranie. (Swoją drogą dzieją się m.in. dinozaury, co wygląda już na kiczowaty przesyt motywów, ale jeśli ma to jakieś powiązanie z fabułą, to niech będzie, że dam się zaskoczyć, może nawet pozytywnie.) Za to ending to kompletna tragedia – dawno takiego zawodzenia nie słyszałem, no, przynajmniej od drugiego openingu Tokyo Ghoula. Nie znam zespołu, ale oceniając po tej piosence, mógłbym stwierdzić, że chcą grać shoegazing, ale mają za krótkie rączki. Wyszło coś pomiędzy występem zespołu niezrozumianych nastolatków ze szkolnego festynu a wątpliwej jakości karaoke.
odcinek 1
odcinek 1
Najbardziej intrygującą częścią odcinka była peronowa ławeczka na dachu szkoły. Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć jakieś interesujące jej ujęcia w ciągu następnych dwóch odcinków. A jak dobrze pójdzie, to jednego.
Re: Pierwszy odcinek
9/10
Smoki?
Tak, to takie cudowne stworzenia! Łączą w sobie cechy mitycznych bestii i istot inteligentnych. Kiedy próbują wtopić się w świat ludzi, robi się naprawdę ciekawie. Ale… to jednak nie to. Temat smoków stanowi w zasadzie tylko nośnik serii, zawiązuje akcję, wprowadza elementy komediowe…
Komedia?
Tak, w końcu składa się z krótkich epizodów, trochę jak w yonkomie. Nie jest może nastawiona na dużą liczbę gagów, ale żarty potrafią rozbawić, a ogólna wesoła atmosfera nie ma sobie równych. Bliżej, bliżej, ale… to wciąż nie to. W wydarzeniach jest obecne coś głębszego, przewija się motyw zupełnie niekomediowy, łączy pozornie losowo rozrzucone historyjki…
Fabuła?
Pojawiają się tematy przystosowania do życia w społeczeństwie, tworzenia więzi między ludźmi, przemijania. Wydaje się, że to dużo jak na kilkunastoodcinkową seryjkę, i oczywiście nie są to rozbudowane analizy zjawisk, ale każde z nich przedstawione jest w sposób odpowiedni i odpowiednio dosadny. Ale… to też nie to. Tak naprawdę kluczowym wątkiem jest rozwój relacji między trzema głównymi bohaterkami. Relacji dziwnej, której najbliższym znanym odpowiednikiem byłaby… adopcja?…
Postacie?
Chyba o to się tu rozchodzi. Trzy bohaterki są absolutnie świetne, każda z osobna i każda z nieco innego powodu. Sedno tkwi chyba w tym, że twórcy nie traktują tych postaci marionetkowo (porównać z drugim planem), ale to na pewno nie wszystko. Moje możliwości interpretacyjne nie pozwalają na stwierdzenie, dlaczego z tygodnia na tydzień tak się cieszyłem każdym odcinkiem, chciałem oglądać bohaterki robiące obojętnie co, prowadzące ze sobą interakcję.
Nie bez znaczenia jest oprawa audiowizualna, należąca do ścisłej czołówki w anime. Śliczna stylistyka, nieskąpienie środków na animację, świetnie dobrany, zapadający w pamięć soundtrack (a piszemy o tworze łapiącym się w gatunek okruchów życia, w którym trudno o udźwiękowienie mające charakter) – to wszystko sprawia, że serię wyjątkowo dobrze się ogląda samą w sobie.
Z zachwytów wyłączam ostatni odcinek, w którym zepchnięto tytuł tam, gdzie nigdy nie chciałem go widzieć. Po raz pierwszy pomyślałem, że mała popularność anime w Japonii (rzekomo z powodu obecności poważniejszych wątków) nie jest kompletnie nieuzasadniona. Nie wpływa to jednak na moją miłość do tytułu, który jakby dokładnie wiedział, w które struny należy uderzać, żeby mi się to podobało. Najlepsza seria zimowego sezonu.
8/10
Głównym atutem Onihei jest jego tytułowy bohater. Nawet nie wiem, gdzie zacząć… Może od pytania: ilu głównych bohaterów anime to mężczyźni w okolicach czterdziestki, mający żonę i dzieci? Już mam poważne problemy ze znalezieniem takowych, a to nie wszystko, co można napisać. Heizou Hasegawa jest szefem miejskiej policji, budzącym respekt zarówno podwładnych, jak i przestępców, i mogę zapewnić, że nie dorobił się takiej pozycji tylko dlatego, że tak było w scenariuszu. Heizou to również świetny szermierz i stróż prawa, wymierzający sprawiedliwość bezlitośnie, ale nie bezmyślnie, potrafiący zabić bez wahania, ale przy tym mający szerokie spojrzenie na świat i bardzo ludzki, nawet w stosunku do zbrodniarzy. Heizou to w końcu głowa rodziny – gołym okiem widać, jak kocha swoją żonę i kilkuletnią córeczkę, a także jak zależy mu, by jego dorastający syn stał się godnym mężczyzną. Ale nie zawsze tak było. Mamy okazję obserwować migawki sprzed dwudziestu lat, na których ten sam Heizou to utalentowany, ale butny i lekkomyślny młodzieniec. To wszystko czyni go jedną z lepiej wykreowanych animowanych postaci ostatnich lat – jest na tyle prawdziwy, że ani na moment nie wywołuje wrażenia bycia przerysowanym, a przy tym na tyle ciekawy, że z powodzeniem stanowi filar całej serii. Nie lubię takich sformułowań, ale napiszę choćby po to, żeby ku mojemu zadowoleniu ktoś mnie wyprowadził z błędu: nie ma drugiego takiego bohatera.
Poza tym to bardzo dobra seria kryminalna. Początek na to nie wskazuje, bo można odnieść wrażenie, że schemat odcinka praktycznie się nie zmienia, ale anime później udowadnia, że to błędne wrażenie. Wprawdzie cały czas utrzymywana jest konwencja jednej „sprawy” na odcinek, ale sposób, w jaki jest ona każdorazowo przedstawiana i w jaki dotyka przeszłości bohaterów, sprawia, że czuć świeżość, a postacie mają okazję naprawdę się rozwinąć, co jest nieczęste w gatunku. Wszystkiemu towarzyszy realizm. I bynajmniej nie chodzi o brak supermocy. Najlepiej widać to po walkach, które są nieodłączną częścią pojmowania przestępców. Dobitnie pokazywana jest różnica między kimś, kto zjadł zęby na ćwiczeniach walki mieczem, a kimś, komu wepchnięto kawałek żelaza do ręki – większość przeciwników Heizou pada od jednego, prostego cięcia. Nie ma więc salt, chodzenia po ścianach i przepychania się na miecze, głośno krzycząc. Ba, nie stara się nawet o pozory decorum walk – po tym, jak zostało się rozbrojonym, dobrym sposobem obrony okazuje się rzut kamieniem w przeciwnika. I nikogo nie mierzi, że oto jakiś kodeks samurajski został złamany – i tak nikt nie widział.
Smucą mnie tylko dwie rzeczy. Jedna to niski budżet, chociaż i tak chwała twórcom za zachowanie równego poziomu i estetyki oraz za włożone serce, szczególnie w reżyserię. Druga to małe zainteresowanie tym tytułem. Ktoś chyba będzie musiał odkopać ją za parę lat i stwierdzić „jakie to kiedyś klasyki powstawały, nie to co teraz”, bo odnoszę wrażenie, że na bieżąco nie wydaje się tak atrakcyjna. Na całe szczęście jest na tyle nośna, że nic nie straci z czasem.
6/10
Główną wadą serii jest to, że autor ma wybitny brak zdolności do tworzenia czegoś, co jest chociaż odrobinę liniowe. Zapewne temu zawdzięczamy bardzo chaotyczny i nieudany wstęp; potem, kiedy można dowolnie żonglować gagami, jest zdecydowanie lepiej. Natomiast warto również wspomnieć o głównej sile serii: nie nudzi. Wydaje się to banalne, ale z perspektywy już po obejrzeniu może zrobić wrażenie, bo większą część anime stanowią losowo rozrzucone historyjki, ledwo mające większy sens. Jakoś się to wszystko trzyma dzięki postaciom, kreowanym tu zaskakująco konsekwentnie, no i paradoksalnie dającym się darzyć jakąś sympatią mimo tego, że często się z nich wyśmiewa. (Nie będę oryginalny i na swoje faworytki wytypuję Vigne i Satanię.) Bardzo tu pomaga mimika, którą wykonano zaskakująco dobrze – niby nie zachowuje ona żadnego stylu, ale czuć, że bardzo starano się jak najlepiej przekazać emocje i trzymać kontakt z widzem.
Koniec końców to komedia lepsza niż może się wydawać. Zaskakująco dobrze ogląda się perypetie upadłych anielic‑sadystek i ułożonych demonic, które rozpaczliwie starają się być Bad to the Bone.
5/10
Problemem serii jest to, że popada w nudny patos podniosłych wydarzeń, które gdzieś tam na papierze wyglądały chyba dobrze, i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób – bez twórczego zaangażowania. Dobija to postacie, wśród których część mogła uchodzić za nawet sympatyczną, jak również całość pokazywanego uniwersum fantasy. Ważą się losy świata, na protagonistę czeka sobie jakiś zły, który jest zły, inny zły, nie wiedzieć czemu, przestaje być zły, a mnie to tak bardzo nie obchodzi…
Grafika tu nie pomaga. O ile początek pierwszego couru zrobił na mnie wrażenie i miał swój udział w tym, że w ogóle po to sięgnąłem, o tyle teraz wizualnie stoi to na poziomie pierwszej lepszej adaptacji gry. Co się da, maskują poświatami i płomieniami, walki polegają m.in. na przepychaniu się na miecze (głośno krzycząc), a komputerowo generowane smoki gdzieś już chyba widziałem… w cut scenes z gier komputerowych 8 lat temu.
Najgorsze, że jest to anime bez duszy, chłodno odklepane na absolutne minimum, bo sponsorzy kazali. Czuję to samo co przy adaptacji Fate UBW, tylko w kilkukrotnie wyższym stężeniu. Na domiar złego Ufotable wzniosło się na wyżyny sadyzmu i koniec moich zmagań przesunęło jeszcze o miesiąc do przodu… Piszę teraz, bo już wiem, że później mi się nie będzie chciało. Nie było warto.
Re: W tym miejscu można zwracać mi honor ^^
Ja tu kwestionuję proste spojrzenie „skoro nie pokazali, to nie ma” (stąd wielokropek po znaku zapytania). Ogółem (to już bardziej komentarz w stronę J ♣) Konatsu wydaje mi się bardziej złożoną postacią, niż Wy to widzicie. Nie rozumiem jej do końca i nie wiem, jak mogłaby zachować się w danej sytuacji. Natomiast przebieg zdarzeń, w którym wszystko by pamiętała, jak dla mnie dużo bardziej pasuje do tej serii, a fakt, że nie podano tego wprost, do sposobu, w jaki do tej pory przekazywane nam były tego typu informacje. Nie widzę sprzeczności, a dużo ciekawszym i bardziej ułożonym w kontekście przedstawionej historii wydaje mi się przyjęcie, że do Konatsu w pewnym momencie dotarła prawda. Czemu więc odnosiła się tak do Yakumo? To nie takie proste…
7/10
Przede wszystkim jednak anime jest bardzo ciepłe, sympatyczne i pełne pozytywnej energii. To zasługa głównie postaci, które dają się lubić. Absolutnie bezbłędna jest tu Hikari (przepraszam, ale określenie „Shinobu na sterydach” samo mi się narzuca), a Yuki nie zostaje daleko w tyle. Poza tym wszyscy zachowują się, co nieczęste, zgodnie ze swoim wiekiem i pozycją, a świat, w którym demi mogą żyć jak wszyscy inni, wydaje się racjonalnie skonstruowany. Jeśli dodamy do tego, że seria dotyka poniekąd tematu tabu fantastycznych rozwiązań, czyli kwestii technicznych (nikt się nie zastanawiał, jak właściwie głowa dullahana łączy się z resztą ciała?), okaże się, że paradoksalnie mamy tu realizm głębszy niż w niejednym anime szkolnym bez elementów nadprzyrodzonych.
Chyba trochę tu nudzę i odbiegam do zdystansowanego rozbierania serii na czynniki pierwsze, a to do niej nie przystaje. To komediowe okruchy życia, które zwyczajnie dobrze się ogląda, a czasem docenia wspomniane wyżej subtelności. Warto dać temu szansę.
Re: W tym miejscu można zwracać mi honor ^^
6/10
Jeśli to ma się za sobą, pojawia się druga potencjalna przeszkoda – fanserwis, który jest tu zauważalnie bardziej intensywny niż w typowej dziewczynkowej komedyjce. Jak ktoś jest generalnie przeciwny, może mieć tu trudno; jak uważa moe za formę sacrum, niech lepiej daruje sobie seans.
Ale jeśli już to się przeskoczy, wyłania się bardzo przyjemna seria, może nie jakoś świetnie napisana, ale lekka i wyjątkowo słodka. Takiemu GochiUsa ustępuje w zasadzie głównie postaciami, które są tu sympatyczne i zabawne, ale niespecjalnie ciekawe, no i może jeszcze soundtrackiem. Graficznie z kolei stoi toto na dobrym, a przede wszystkim bardzo równym poziomie.
Najciekawszym elementem jest jednak postępująca fabuła – wolno, ale zauważalnie. Bohaterki mają postawiony cel i z biegiem czasu widać, że się do niego zbliżają, doskonaląc swoje umiejętności wróżbiarskie i mając perspektywę „awansu” na kolejne poziomy wtajemniczenia. Wielka szkoda, że dla osiągnięcia tego, co chciałbym zobaczyć, anime musiałoby być znacznie dłuższe, a o to będzie raczej trudno. Tak czy siak, główny wątek tego typu jest bardzo obiecującym motywem w moe okruchach życia i mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy go widzę.
Re: Brzydko i niezabawnie
To znaczy, jeśli już mamy wpychać tę serię do jakiejś szufladki typu „grupa docelowa”, to dobrze ją zaklasyfikowano. „Bo dramat i romans” jest okropną stereotypizacją i na pewno nie świadczy o przeznaczeniu anime dla kobiet. Jeśli miałbym szukać tu jakiegoś wskaźnika, prędzej zwróciłbym uwagę na długość spódniczek w mundurkach szkolnych (zaskakująco trafna metoda), stopień bishowatości bohaterów (oraz to, czy im grzywka wchodzi do oczu i generalnie tak uroczo patrzą w bok), może nawet na to, jak używa się oświetlenia w stosunku do postaci i jak wyglądają tła – to oczywiście też stereotypy, ale zdecydowanie mniej agresywne. W każdym razie powyższe kwestie przemawiają za tym, że target jest skierowany raczej w męską niż w damską stronę.