x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Joshikousei (Girl's High)
Wcale nie tak tragicznie. Nastawiłem się na coś znacznie gorszego, a tymczasem nieźle się przy tej serii bawiłem.
Grupa nastoletnich przyjaciółek to niezbyt oryginalny pomysł na główne bohaterki, ale tym razem zrealizowano go trochę inaczej.
To anime jest nade wszystko szkolną komedią, nie oczekiwałem więc megarozbudowanych osobowości postaci, ale i tak wypadły one dość średnio, jedynie główna bohaterka, ta szatynka, ma coś pod kopułą. Reszta z nich to kalki popularnych charakterów. Dziewczyny mają sceny lepsze i gorsze, zdarzają się też sytuacje stanowczo zbyt naciągane lub po prostu głupie.
Główną siłą tej serii miał być humor, i to według mnie wypadło dobrze, ale cały sęk w tym, co kogo bawi. Nie twierdzę, że podpaski, krew miesięczna czy włosy łonowe są same w sobie zabawne, ale już przedstawienie dziewczyn jako zwykłych ludzi (a nawet pójście w pewien naturalizm), bez ogródek i robienia z nich dzieł sztuki i obiektów uwielbienia – jest fajne. Pokazuje się też to, co praktycznie we wszystkich anime jest tematem nieporuszanym, bo dziewczyny są tam piękne od początku do końca, i już.
Mnie się to podobało i śmiałem się nie raz, nie nudziłem się, ale nie ma się co oszukiwać – komedia wysokich lotów to nie jest.
Przy dobrym nastroju można się pośmiać – 5/10.
Watashi ga Motenai no wa Dou Kangaete mo Omaera ga Warui!
Jestem na tak.
Podejrzewałem, że to anime może budzić skrajne emocje, ale ja się ubawiłem po pachy.
W tym wypadku chyba należy zacząć od głównej bohaterki, która jest bazą dla całego scenariusza. I tu jest problem, bo albo uzna się ją za sympatyczną, aczkolwiek żałosną dziwaczkę, albo znienawidzi się ją już od początku za przesadzony, introwertyczny charakter.
Z całą pewnością takie nastolatki istnieją, fobie społeczne mają się obecnie bardzo dobrze, ale ona właściwie od ludzi nie stroni, bo bardzo stara się, by ją zauważono, chce mieć koleżanki. Problem tkwi w tym, że nie umie zagadywać i mimo wielkich chęci odstrasza potencjalnych zainteresowanych. Niektóre sceny wypadają wiarygodnie, inne niestety nie, gdyż zbiegi okoliczności się zdarzają, ale nie do tego stopnia, że widz może podejrzewać ingerencję sił nadprzyrodzonych w życie biednej bohaterki. Ja ją polubiłem, bo bawiły mnie gagi, poza tym poczucie sympatii przeważyło u mnie nad litością dla jej samotności. Chwilami naprawdę było mi jej żal i choć wszystko ma tu komediową i parodystyczną otoczkę (niezłe nawiązania do innych anime), to z całą pewnością ma też duży potencjał dramatyczny, niestety nie do końca wydobyty.
Seria jako taka nie ma zakończenia, nie ma żadnej puenty, przewrotu w życiu głównej bohaterki, nie ma żadnych wyciągniętych wniosków. Sądzę, że serii zaszkodziłoby wpakowanie na koniec jakichś wyświechtanych sloganów i nagłe zainteresowanie osobą Kuroki. To byłoby dla mnie sztuczne, nic nie następuje tak nagle, ale warto byłoby pokazać, że dziewczyna zrobiła jakiś mały kroczek, że cokolwiek się udało, i na tej bazie można by uznać, że jej przyszłe losy mają jakąkolwiek szansę potoczyć się w bardziej optymistyczny sposób, wszak życie nie kończy się na szkolnych znajomościach.
Śmiałem się głośno, bardzo przyjemnie mi się tę serię oglądało. Mimo wad – 7/10.
Rurouni Kenshin: Tsuioku Hen
Przepiękna, choć smutna opowieść będąca preludium do serii telewizyjnej.
Niesamowite jest, w jak różny sposób można przedstawić tego samego bohatera. Nie ma tu ani śladu po pogodnym, zamyślonym Kenshinie, nie ma jego uroczej fajtłapowatości, a właściwie – jeszcze się nie narodziła. Jest tutaj zdecydowanym, pewnym siebie młodzieńcem, na którym już w tak młodym wieku tragedia odcisnęła swoje piętno.
Jest krwawo, mrocznie, smutno. Realia historyczne są zbliżone (w końcu nie minęło wiele czasu), choć Shinsengumi jeszcze działa, ale bardzo różni się ich ukazanie. W serii telewizyjnej spokój zdawał się być cały czas zagrożony, ale możliwy do osiągnięcia. Tutaj wyraźnie widać, jakim kosztem został wypracowany, jakie morze krwi zostało przelane. Powiedziałbym, że widoczna jest tu esencja postaci samego Kenshina, ale który z nich jest tym prawdziwym? Zapewne obaj, ale tutaj wyraźniejsza jest głębia tego bohatera.
Fabule nie można nic zarzucić, jest konkretna i ciekawa, choć spodziewamy się już od początku, że kliknij: ukryte ta historia nie może skończyć się dobrze i będzie kolejną raną w sercu młodego szermierza.
Przepiękna grafika, staranne projekty tła i postaci.
Eleganckie. 8/10.
Walkure Romanze
Kpina z rycerskości.
Nie od dziś wiadomo, że Japończycy chłoną obce kultury, zwłaszcza europejską, jak gąbka. Łasi są na wszelkie dla nich „dziwaczności”, w anime często wykorzystuje się elementy obcych kultur, tyle że przerabia się je na japoński i powstaje… kupa.
Ta seria jest zwyczajnie strasznie kiczowata. Szkoła rycerska, w której większość zdają się stanowić piękne dziewczyny, jeden chłopak z powiększającym się haremikiem, walki na kopie, a do tego masa fanserwisu, często okropnie nachalnego. Poza tym nie jest to Japonia, a wszyscy noszą… japońskie imiona. Jeśli już chciano stworzyć jakiś klimat, można było wybrać jakieś europejskie, przecież w wielu anime się tak robi (zwykle nawet za często).
O bohaterach w sumie niewiele można napisać; sztuczne dylematy, nadmuchane dramaty, ale grunt, że chłopak może być kokietowany przez wianuszek pięknych dziewczyn. Fabuły właściwie brak.
Nie czuć też w ogóle klimatu szkoły rycerskiej, to anime jest kompletnie płaskie i nudne.
Omijać. Sympatyczny koń, więc 2/10.
Sen'yuu. Special
Takie tam sobie…
Nic szczególnego, pierwszy odcinek nieśmieszny, za to w drugim zabawny dialog z królem :) wybitne to nie jest, sensu też niewiele, ale gdy się nie ma nic do roboty, można kilka minut poświęcić.
4/10.
Brothers Conflict
Ale może być gorzej?
Nie żebym spodziewał się arcydzieła, byłem po prostu ciekaw, jak jeszcze bardziej można skiepścić scenariusz po „Uta no Prince” i „Amnesii”.
Nawet się nie nudziłem, właściwie miałem radochę w przewidywaniu obrotu wydarzeń, bo wszystko się idealnie sprawdzało. Dialogi są tak szablonowe i schematyczne, że można z łatwością przewidzieć, co postaci zaraz powiedzą, a przyznać trzeba, że nie mówią absolutnie niczego mądrego. Dialogi są kompletnie puste, klepane jak monotonny paciorek przed snem. W fabule nie ma właściwie żadnych zwrotów akcji, stawia się na emocje, a że są one tak płytkie i niewiarygodne…
Zwykle najsłabszym ogniwem serii z męskimi haremami jest ten żeński rodzynek (rodzynka?), którym wszyscy się opiekują. Tym razem dziewczyna jest nie tyle najsłabszym ogniwem, co jakąś totalną katastrofą. Nie ma własnego zdania na żaden temat, potrafi jedynie potakiwać, raz jedyny zdarzyło się, że przewróciła chłopaka, ale niestety zaraz potem przeprosiła. Jest jak kukła na dwóch nogach, zdaje się w ogóle nie mieć mózgu, jest straszliwie tępa. Nawet nie ma żadnych przemyśleń na temat otaczającej jej sytuacji, po prostu akceptuje wszystko takim, jakim jest. Pomyślałem nawet, że ma jakąś chorobę psychiczną, bo ta apatia wobec wszystkiego… Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której wszyscy ją po kolei katują czy gwałcą, a ona na koniec przeprasza, że obiad będzie później, niż zakładała.
Otaczający ją mężczyźni niewiele lepsi, każdego z nich można opisać jednym zdaniem, czyli miejsce pracy i stwierdzenie, czy jest typem ekstra- czy introwertycznym, to w zupełności wystarczy. No i… wszyscy się do niej zalecają, mimo że jest ich siostrą! Dla mnie to obrzydliwe, ale jednak najbardziej dziwi to, co ich w niej kręci, to jest dopiero patologia :D Zachowują się, jakby latami kobiety nie widzieli, tak napaleni. Rozumiem, że w rodzinie jest przewaga chłopców (współczucia dla matki, która urodziła tyle dzieci, w ogóle jakim cudem?!), ale to nie znaczy, że mają się zachowywać jak w samczej rui.
Całkiem niezła z tego komedia, więc 2/10.
Sen'yuu. 2
A ta część już nie tak udana.
W pierwszej serii było dużo absurdu, gagów, wiele luzu fabularnego, a tutaj… postawiono jednak na wątek fabularny. To by się mogło sprawdzić, gdyby odcinki były dłuższe i z trochę innymi założeniami scenariusza.
Więcej walk, tłumaczenie głównej intrygi kosztem humoru, czyli tego, co przypadło mi do gustu.
Podczas tego seansu poczułem, że to anime jednak nie jest tak udane, jak mi się wydawało. Nie jest źle, ale jakoś mi się znudziło. Komuś innemu wręcz odwrotnie – może ta seria bardziej przypadnie do gustu.
5/10.
Mukou Hadan
Prosta, acz całkiem interesująca historia.
Fabuła nie jest skomplikowana – chłopiec spotyka tajemniczego mężczyznę, podróżują razem, są ścigani, a na końcu wszystko się komplikuje, kliknij: ukryte choć kończy szczęśliwie.
Dzieciak bardzo sympatyczny, natomiast pan samuraj jest kalką jemu podobnych. Włóczy się po kraju ze smutną miną, wspominając swą krwawą przeszłość, kiedy to musiał kliknij: ukryte zabijać niewinnych; odbywa pewnego rodzaju pokutę. Oczywistym jest także zakończenie tego filmu, co jednak nie przeszkadza w dość uważnym śledzeniu losów bohaterów. Walki są dynamiczne, świetnie wykadrowane, animacja płynna, więc seans jest przyjemny.
Nie sądzę, by komuś ten tytuł bardzo mocno zapadł w pamięć, natomiast może przynieść frajdę z oglądania.
Poprawnie, ale bez fajerwerków. 6/10.
Strike the Blood
Kupka z wytartych klisz.
Pierwsze odcinki mnie załamały. Fabuła zapowiadała się naprawdę głupkowato. Od samego początku widz jest dosłownie bombardowany dziesiątkami nazw własnych, tajnych organizacji takich i owakich, przeciwników, jakieś intrygi, które mają się dopiero rozwinąć – jest tego zdecydowanie za dużo.
Upchnięto w tej serii wszystko, co tylko może się spodobać, by sprzedać produkt. Sam wampiryzm jest praktycznie rzecz biorąc zbędny, a sceny fanserwisowe z wysysaniem krwi – serio dziewczyna musi się wtedy rozbierać? Bo nie podano ku temu żadnego sensownego wyjaśnienia, ewidentny chwyt pod publiczkę.
Jest taka masa elementów nadnaturalnych, że staje się to nudne i śmieszne wręcz.
Wszystkie odcinki są do siebie podobne, walki w ogóle mnie nie wciągnęły, a wszelkie intrygi są tak przewidywalne, że po prostu się nudziłem.
Bohaterowie wcale nie lepsi – pod tym względem idealnie wpasowują się w utarty scenariusz. O ile główny bohater jest raczej sympatyczny w swojej poczciwości, o tyle reszta jest zwyczajnie irytująca. Wszelkie ich zachowania, motywacje – wszystko to już było.
Oczywiście, że można stworzyć udaną serię z wykorzystanych już motywów, ale trzeba umieć to wszystko połączyć i tchnąć w to ducha. A tu wyszła zwykła nawalanka opływająca magią.
4/10.
Senyuu.
Za krótkie, ja chcę więcej!
Świetna parodia serii shounen, sama jednocześnie taką serią będąca.
Trafne gagi w odpowiednich momentach, ośmieszające kogo i co trzeba. Właściwie nic tu nie należy brać na poważnie, nawet gdy pojawia się jakiś zły boss lub wielki kataklizm, to zaraz zostaje on wyśmiany.
Bohater jest raczej nijaki, ma rolę tego wiecznie oburzonego i poszkodowanego, ale za to jego rycerza nie da się nie lubić. Cięte teksty trafiają w punkt, mnie bawiły.
Jak dla mnie bardzo udana komedia, ale zdecydowanie za krótka. Oczywiście nie ma co spodziewać się niczego ambitnego, ale jako odmóżdżacz sprawdza się nieźle.
6/10.
Rurouni Kenshin
Trudno ocenić tę serię, bo jest niesłychanie nierówna. Przez pierwsze kilkanaście odcinków strasznie się nudziłem, kompletnie mnie nie wciągało, ma dość długi wstęp, który… warto przeczekać. Bo od około dwudziestego odcinka akcja mocno rusza z kopyta, wreszcie pojawia się interesujący wątek i widać, że tamto było zaledwie preludium do poznania bohaterów historii.
Rozdział w Kioto jest zdecydowanie najlepszą częścią, dla której warto po tę serię sięgnąć. Jest mrocznie, wzruszająco, wciągająco, ciekawie. Odczuwałem całą gamę emocji, nawet się dość mocno wzruszałem w niektórych momentach, bo nie czułem, że coś jest tu udawane, że historia jest naciągana, nastawiona na efekt. Tak zadziałała na mnie historia mnicha, jednego z popleczników Shisho, bardzo prosta w konstrukcji, można powiedzieć, że wręcz banalna, a jakże niesprawiedliwa i brutalna.
Pojedynki są bardzo zajmujące, Kenshin absolutnie nie jest nieśmiertelny i mimo że można się spodziewać, kto wygra, jednak jest to tak ukazane, by się nie nudzić.
Obecny jest wianuszek stałych bohaterów, każdy znajdzie swojego faworyta, nie da się nie polubić nikogo. Wypadają sympatycznie, na czele z Kenshinem, czyli gapowatym, pracowitym… byłym mordercą. Dobrze ukazano jego dylematy związane z powrotem do zabijania, byłem wręcz pewien, że kliknij: ukryte będzie musiał zrezygnować z sakaby i zaopatrzyć się w prawdziwy miecz, ale okazało się, że Kenshin pozostał wierny swoim ideałom do samego końca, co wzbudziło mój podziw.
Postaci są bardzo ludzkie, charaktery dobrze umotywowane i zarysowane, każdy ma własną, pełną osobowość. Bardzo polubiłem też Saito, którego z początku miałem ochotę udusić, ale potem… kliknij: ukryte stał się poplecznikiem, a że jest postacią historyczną – dodatkowy plus.
Oczywiście na uwagę zasługuje ciekawe tło historyczne, burzliwy okres po upadku szogunatu, rozpoczęcie długiego procesu dojrzewania do zmian, jakie były niezbędne, Pojawiają się różne koncepcje rzekomej naprawy państwa; nie można powiedzieć, że jest tu podział na dobro i zło, bo go nie ma. Widać jedynie, że okoliczności i własne doświadczenia życiowe mają ogromny wpływ na to, jakim się staje człowiekiem i co chce się robić. Podoba mi się ta koncepcja, bo nie pozwala na daną postać patrzeć jednowymiarowo; gdy pojawia się ktoś nowy, jest bardzo prawdopodobne, że niedługo, gdy poznamy go bliżej, zmienimy o nim zdanie.
Ewidentnym błędem jest nierozwinięcie wątku romantycznego między Kenshinem a Kaoru. kliknij: ukryte Przez całą serię nie ma choćby jednego pocałunku, ani jednego wyznania, choć wiadomo, że uczucie wisi w powietrzu. Rozumiem, że on jest kretynem, a ona nieśmiała, ale na litość boską…
Jednak największą wadą jest wszystko to, co dzieje się po zakończeniu epizodu w Kioto, czyli po ok. 70 odcinku. W tym momencie seria powinna się skończyć, i w wersji mangowej rzeczywiście tak jest. Cała reszta to radosna twórczość scenarzystów, którzy zrobili kawałek naprawdę kiepskiej roboty. Przedstawione wydarzenia w ogóle nie trzymają się kupy, wszystko jest na siłę, bo w końcu widz wie i czuje, że to w Kioto stało się to, co najważniejsze, że nie można nagle wyciągnąć silniejszego przeciwnika jak królika z kapelusza, to tak nie działa. Rezultat – okropna nuda, która psuje wrażenie na zakończenie. Zrozumiałbym, gdyby chociaż w ten sposób romans Kenshina w jakiś sensowny sposób poszedł dalej, ale gdzie tam! Koniec nie mówi nic.
Muszę napisać o muzyce – jest kapitalna. Bardzo porządne openingi i endingi nadające się do wielokrotnego słuchania jeszcze długo po obejrzeniu serii. Melodyjne, oryginalne pod względem melodii niektórych wokali kawałki rockowe i jakie się jeszcze chce. Ścieżka dźwiękowa na medal.
Gdybym miał ocenić serię do odcinka 70, dałbym 7. A tak muszę tylko 6.
Yuyushiki Specials
Dno i metr mułu. Stracone minuty życia.
Sensu oczywiście żadnego, po prostu pseudorozmowy między bohaterkami.
Hiiro no Kakera 2
Pierwsza seria to tragedia, a druga? Jest lepiej, i to bez ironii.
W pierwszej zdecydowanie postawiono na męski harem i związany z tym fanserwis, czyli głównie umizgi do dziewczyny, poniekąd dziwne, bo ni to przyjaźń, ni kochanie, no ale. Efekt był tak żałosny, że aż komiczny, bo w połączeniu z bohaterką bez charakteru wyszedł niezły teatrzyk.
Druga seria miała być z założeniu ambitniejsza – bardzo widoczna jest zmiana klimatu, czyli skupienie się na… fabule. Tak, jest fabuła! Toczy się piekielnie poważna walka o losy świata (ale spokojnie można wyjść do kuchni po kanapkę, aż tak wiele akcji nas nie ominie…), księżniczka czeka na przebudzenie, ochroniarze narażają swoje życia, by… to jest nadal denne i koszmarnie nudne. Co z tego, że fabuła jest, skoro tak naciągana i drętwa?
Jeśli ktokolwiek był zachwycony serią pierwszą (są tacy?), to może sięgnąć i po tę, ale całej reszcie tego nie polecam. Szkoda nerwów i czasu.
3/10, bo jednak starano się, a to już coś.
Diabolik Lovers
Ciekawe studium masochizmu, zarówno z poziomu widza, jak i bohaterki.
Spodziewałem się, że będzie to tragedia, więc się nie rozczarowałem.
Już pierwsza scena, w której bohaterka podchodzi do bramy i jest w miarę ładna pogoda, a ledwo weszła na teren posesji, to zaczyna się nie wiadomo z jakich chmur i skąd wielka ulewa, dała mi do myślenia, jeśli chodzi o scenariusz.
Cała fabuła polega na tym, że dziewczyna jest nagle atakowana i poniewierana przez któregoś z młodzieńców, następnie delikwent wysysa jej krew, wgryzając się w różne części ciała, ona słabo protestuje, ale nie żeby się jakoś wyrywała, po czym on mówi, że jej krew jest pyszna i przyjdzie jeszcze.
Ta seria ewidentnie jest skierowana do kobiet, więc zastanawia mnie, dlaczego uznano, że jest popyt na coś takiego. Zapewne ma to być tytuł dla fanek „Vampire Knight” połączonego z „Kuroshitsuji”, tyle że zdecydowanie bardziej… masochostyczne.
Robią z bohaterką, co im się podoba, znęcają się werbalnie i fizycznie, sprawiają mnóstwo bólu, a ona nie dość, że nic, to jeszcze się rumieni! Niby się ich boi, ale gdy ma okazję się zemścić, okazuje się, że nie wybaczyłaby sobie skrzywdzenia któregokolwiek. Och, to takie słodkie.
Druga połowa ostatniego odcinka – kwintesencja debilizmu całej serii. Nagle pojawia się kliknij: ukryte sposób na zabicie matuli (tak bezczelnego rozwiązania deux ex machina dawno nie widziałem), a te monologi… o Boże. Chyba przebili teksty z „Hiiro no Kakera”.
Charaktery płaskie jak deski do prasowania, właściwie nie ma co opisywać, po prostu żenada. Oglądałem dość uważnie tylko dlatego, żeby przekonać się, czy na końcu będzie orgia w postaci rzucenia się na dziewczynę ich wszystkich naraz. kliknij: ukryte Niestety – nie było.
Mhrocznie i głupawo, tytuł alternatywny to: „Debilik Lovers”. W sam raz.
2/10.
Onee-chan ga Kita
Od pewnego czasu myślę, że Japonia naprawdę może mieć ogromny problem z zachowaniami kazirodczymi…
No bo ile można? Nadal ich to kręci? W dodatku nastolatków, bo ta seria do dorosłych na pewno skierowana nie jest. Oczywiście to kolejny tytuł tylko dla fetyszystów „oniichanów” i „oneechanów”, fabuły tu brak, jest tylko przyrodzona starsza siostrzyczka, która nagle dołącza do rodziny braciszka, no i odtąd codziennie się na nim uwiesza, komplementuje, chce z nim spać. Generalnie go podrywa, nie wiadomo czemu, bo jakim cudem miałaby być w nim zakochana, skoro ledwo go poznała?
Bohaterów drugoplanowych dodano tylko po to, by nie było tak, że przez cały czas antenowy dziewczyna się ślini, a chłopak ucieka.
Taka pierdółka. Zabawne to nie jest, ani jednej śmiesznej scenki. Można sobie darować. Nie irytowało, ale wrażeń pozytywnych też brak.
3/10.
Honey & Clover: Chapter F
Jakby dwa epizody w jednym.
O naturalnym wdzięku pewnego jegomościa i grupowych randkach. Motyw ze złośliwym podarowywaniem obciachowych ciuchów… myślałem, że się posikam ze śmiechu :D Genialne.
Dla fanów obowiązkowa pozycja.
Oczywiście to czysta komedia.
Honey & Clover: Chapter L
Zabawny dodatek w komediowym klimacie serii.
Historia, kiedy to nasi bohaterowie mogli jeść szynkę do oporu oraz perypetie dostawcy tych pyszności :D
Miało być śmiesznie – i było. Jako dodatek świetna sprawa.
THE iDOLM@STER
Jaki jest twój zawód, co umiesz? Jestem idolem!
Gdy w pierwszym odcinku zobaczyłem, ile jest głównych bohaterek, to przy mojej mizernej pamięci do twarzy postaci spodziewałem się, że będzie to dla mnie przeszkoda nie do przejścia. W dodatku wszystkie dziewczyny roześmiane, energiczne i z piskliwymi głosikami. Żeby tego było mało, wszystkie to kandydatki na idolki, czyli właściwie… kogo?
Wiem wystarczająco o show‑biznesie w Japonii, by widzieć, że mimo stworzenia grupki sympatycznych dziewczynek coś tu bardzo nie pasuje. Trochę mi to zajęło, ale doszedłem do wniosku co.
Mianowicie one wszystkie są przedstawione jako naturalnie MOE, jedna się przewraca, druga jest senna, a każda bardziej słodka od kolejnej. To anime jest o tworzeniu idoli, a tutaj nie są przy pierwszym poznaniu ich w żaden sposób uczone takiego zachowania, te cechy moe charakteru są niezmienne od początku do końca, a wiadomo, że to wszystko to jedna wielka poza, by sprzedawały się lepiej jako produkty, bo tym w istocie idole są – zwykłymi produktami.
Nadaje się temu „zawodowi” wymiar niemalże powołania, dziewczyny zajmują się wszystkim: są jednocześnie aktorkami, wokalistkami, tancerkami, modelkami, reklamują wszelakie produkty. W dodatku czego nie dotkną, wychodzi im dość dobrze, co jest dziwne, bo wzięto je chyba z ulicy. Zgłosiły się do jakiejś agencji, nie potrafiąc praktycznie nic, tylko jedna miała jakieś tam zalążki talentu wokalnego, ale też wydaje mi się, że dość przeciętnego.
Jednym słowem z czegoś, co z definicji jest czystym biznesem, niesamowicie sztucznym, stworzono coś o cechach bardzo fajniusiego zajęcia, dzięki któremu poznaje się wspaniałe przyjaciółki i można błyszczeć na scenie. Baaardzo to wyidealizowane, nie pojawia się też w ogóle (albo zaledwie mignie) kwestia wynagrodzenia dziewczyn ani ich edukacji, a przecież to nastolatki. Kiedy one się uczą? Jedyna ciężka praca, jaka jest ukazana, to nauka układów tanecznych, strasznie kiczowatych swoją drogą, ale tak właśnie wygląda ten biznes – przesłodzone, udawane, sztuczne do bólu moe panienki sprzedające wszystko, co producent załatwi.
Seria tryska optymizmem, niezwykłym osiągnięciem jest całkowite wyparcie wszystkich brudów i dodanie ideologii super zabawy i przyjaźni, która zwycięża wszystko (bo nieczysta rywalizacja z innym studiem – to było tak naiwne i głupie, że nie uznałbym ich za czarne charaktery).
Animacja staranna, sceny koncertów dynamiczne, postarano się też o odpowiednią muzykę, czyli tandetny j‑pop, ale co kto lubi.
W związku z tym wszystkim mam mieszane uczucia co do tej serii. Oglądało mi się ją dobrze, bardzo relaksująco, ale jednocześnie jestem świadom, że na czas seansu twórcy zakładają widzowi różowe okulary. Można dać się ponieść, o ile się umie.
5/10.
Zegapain
Mniej więcej do połowy serii oglądałem uważnie, ale potem senność zwyciężyła. Świat nie jest taki, jakim się być wydaje, nagłe wywrócenie życia do góry nogami, konflikt zbrojny, walki robotów… Zestaw, który serwowano nam już wiele razy z lepszym lub gorszym skutkiem. Podczas tego seansu miałem silne wrażenie, że twórcy próbują zagrywek „evangelionowych” i po przeczytaniu recenzji uświadomiłem sobie, że rzeczywiście jeszcze „Matrixa” brakowało.
Dylematy głównego bohatera, jego miotanie się w określeniu tego, co jest prawdziwe, wątpliwości i ciągłe upewnianie się, czy na pewno warto tak żyć, no i pytania egzystencjalne: co jest życiem, czy można nazwać człowiekiem kogoś, kto jest tylko zlepkiem danych – to wszystko według mnie wypadło blado, bo są tego takie ilości, że robi się nudno.
Same walki w ogóle mnie nie zainteresowały, aczkolwiek tła robią wrażenie. Główny bohater jest dość typowy, nie podobała mi się jego fryzura, nie dość, że rudawy, to jeszcze nastroszony… O ile chłopcy dają radę, o tyle dziewczyny wydają się być bez charakteru, mają jedną cechę na krzyż i to wszystko.
Dla mnie nuda. 4/10.
Hakkenden -Touhou Hakken Ibun- 2
Wszystkiego za mało, ale…
Nie wiem, na czym polega urok tej serii, jednak ogląda się ją świetnie pomimo jej wad. Jest klimat, jest fabuła, niestety jednak ma się wrażenie, że wszystko jest zaledwie „liźnięte” z wierzchu.
Po raz kolejny stykamy się ze znanymi bohaterami i po raz kolejny są oni wielkimi niewiadomymi. Mówią, coś robią, ale nie daje się widzowi szansy ich poznać, mimo że aż proszą się o dokładniejsze ukazanie relacji między nimi, ich przeszłości, pragnień. Zdecydowanie zbyt mało o nich wiadomo, a miałem nadzieję, że w serii drugiej wreszcie znajdzie się na to miejsce, tymczasem znów zabrakło czasu.
Wypadają bardzo sympatycznie, ale powyższy fakt pozostawia ogromny niedosyt.
Główny wątek fabularny jest wyraźniej zaznaczony niż w serii pierwszej, i to bardzo dobrze, bo podczas seansu pierwszego sezonu często nie wiedziałem, o co w ogóle chodzi.
Ogląda się to świetnie, jest wciągające, a jednak znów poczułem, że pokazano o wiele za mało, że nie dano się tej serii rozwinąć.
Niezły opening, grafika standardowa.
Znów wyszedł dobry średniak, niestety nic poza tym.
6/10.
Re: Przegięcie
Yama no Susume: Kabette Kowakunai no?
Kilka minut lepsze od całej serii.
Wreszcie odcinek o wspinaczce, co prawda to tylko ścianka wspinaczkowa, ale zawsze coś. Aż sam nabrałem ochoty na wejście na coś takiego… ALE oczywiście w ostatniej minucie musiano wcisnąć sceny przebierania się dziewczynek, niektóre pokazano w bieliźnie, inne bez staników… Cóż, za pięknie być nie mogło.
Major: Yuujou no Winning Shot
Ile razy by się tego łobuza nie oglądało, nadal ma w sobie wiele uroku.
Film poprawny pod każdym względem, dodatkowo dopieszczono animację, widać, że budżet znacząco większy niż ten z serii TV, ale… na początku oglądałem z zainteresowaniem, natomiast druga połowa już taka sobie. Może zbyt przewidywalne? Zbyt długi mecz? A może przyzwyczaiłem się już do dorosłego Goro i jako dzieciak nie spełnia już moich oczekiwań, w końcu bardzo się rozwinął?
Obejrzeć obejrzałem, ale nic poza tym.
Honey & Clover
Dawno nie widziałem tak prawdziwych, zabawnych i świetnie zrobionych okruchów życia. To przywraca wiarę w gatunek po tym, co robi z nim KyoAni.
Zero tu sztuczności, przedramatyzowania, problemy nie są jakieś ogromne – w sumie nie wiem, czy można je nazwać nawet problemami – ot, codzienność kilku studentów sztuki. Są wątki miłosne, a nawet jakieś trójkąty, ale w ogóle nie czułem, że są zrobione na siłę, wręcz wypadły bardzo naturalnie, w końcu wśród grupki przyjaciół łatwo o rozbudzenie takich więzi, z realizacją bywa trudniej…
Scenariusz jest tak skonstruowany, że nie nudziłem się ani chwili, a po zakończeniu ostatniego odcinka czułem nieodpartą ochotę na więcej. Podróż rowerem przez Japonię – aż samemu się chciało wsiąść i jechać przed siebie. Piękna sprawa, interesujący pomysł, świetnie pokazany. Nie czułem w ani jednym momencie, że fakty są naginane do potrzeb, choć warunki zaliczenia i cała sprawa nauki na uczelni – potraktowana w sumie po macoszemu.
Bohaterowie? Dawno nie widziałem tak pełnokrwistych postaci. Każdy jest inny, każdy ma swoje motywacje i pragnienia, priorytety w życiu, obawy. Polubiłem ich wszystkich, najbardziej Moritę, bo ze świecą szukać takiego wariata :D Scenki z nim powodowały u mnie ból brzucha ze śmiechu, facet rozwala kosmos! Wieczny student, genialny grafik i idealny biznesmen w jednym. Śpiewa, tańczy i gotuje, no bomba. Bardzo barwna postać, a dźwięki, jakie z siebie wydaje… chętnie słuchałbym go w każdym anime.
Ale że Hagu ma tyle lat… przez pierwsze odcinki brałem ją za dziecko, wzrost ma iście karli. Nie pamiętam, kiedy się zorientowałem co do jej wieku, ale zaskoczenie było w sumie spore.
Ta seria bardzo dużo zyskuje poprzez humor, który jest naprawdę trafiony. Komediowa strona serii zdecydowanie daje radę, bez niej byłoby zapewne nudno i ślamazarnie.
Również kreska jest bardzo ładna, delikatna, stylowa, bardzo w stylu shoujo. Podoba mi się, twarze są ładne, chyba że ktoś lubi usta długości centymetra.
Fajnie udźwiękowienie.
Polecam. 8.5/10.