x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Shingeki no Bahamut: Genesis
Podczas seansu wyraźnie czułem, że twórcy poszli na łatwiznę, stosując dawno ograne role. Wyłożono na stół stare, sprawdzone scenariusze, zachowania, kreacje bohaterów, wyjęto, co się nawinęło, i voila – widowiskowe, ale w gruncie rzeczy przeciętne anime do zapomnienia kilka tygodni po zakończeniu seansu.
4/10
Kuroko no Basket 3
Szczerze mówiąc, zrobiło się tak bezsensownie, że aż nudno. Bisze skaczą po parkiecie, pokazują coraz to lepsze techniki, niby jakaś akcja jest, ale to wszystko już emocji nie wzbudza. Co za dużo, to niezdrowo. O ile jeszcze by to z przymrużeniem oka potraktowali, ale nie – jest śmiertelnie poważnie. „Kuroko” było fajne jako pierwsza seria, bo świeże, sympatyczne, kolorowe, a przy tym ciekawe i miłe dla oka. Kolejne twory to już potworki. A w ostatnich scenach zaprezentowano zdjęcie przybite do szafki pinezkami. Metalowej szafki.
4/10.
Inugami-san to Nekoyama-san
Pierdółka.
Uczennice w sosie shoujo‑ai, ale zdecydowanie niedoprawionym. Miało wyjść uroczo, wyszło nudno i bez sensu. Tak krótkie odcinki nie pozwalają pokazać relacji między dziewczynami, a te nieśmiałe umizgi, często dość odważne gesty czy uwagi – po co to, skoro nic z tego nie wynika? Niby są zakochane, a jednocześnie twórcy bardzo wzbraniają się przed pokazaniem na to jakiegokolwiek dowodu, bo półsłówka i żarciki nim nie są.
Nic ciekawego.
Tonari no Seki-kun OAD
Zabawnie, lekko i przyjemnie.
Tonari no Seki-kun
Jedna z najlepszych komedii swojego sezonu. Seria, jakiej jeszcze nie było, sam pomysł banalny wręcz, ale realizacja niezwykle ciekawa i zabawna po prostu.
Poczta liścikowa wymiotła. Pieczątka z gumki i polerowanie ławki też bardzo fajne. Seki przez całą serię nie wymawia ani jednego słowa (a przynajmniej wyraźnie), to też fajny element konwencji.
Polecić można każdemu, kto lubi się pośmiać.
Senran Kagura
Skończony gniot. 1/10.
Go! Go! 575
Kolejna krótkometrażówka o niczym.
Słodkie dziewczynki robią słodkie rzeczy, trochę potańczą, na koniec trzech odcinków biorą wspólną kąpiel, pojawia się yuristka, która kręci z nimi filmik… nie, to nie jest fabuła, to zwykłe preteksty, by te dziewczyny się w ogóle ruszały. Nie wiadomo o nich nic, nie ma się nawet okazji poznać ich charakterów, bo za mało czasu i okazji ku temu. Czyli siedzieć, ślinić się i podziwiać? O nie.
Można poświęcić kilka minut z życia, ale po co?
1/10.
BlazBlue: Alter Memory
Gniot do potęgi iks.
Jezu, co to w ogóle ma być? Zakładam, że pierwowzorem była całkiem fajna gra pełna akcji, skoro zdecydowano się ją zekranizować, ale, na Boga, jak można to tak zepsuć?
Nudny jest już pierwszy odcinek, a kolejne… tylko poduszki szukać albo wprawić się w przesuwaniu suwaka przewijania. Niestety widać, że to anime na podstawie gry, co chyba zawsze jest wadą, bo niestety rzadko udaje się fajnie przenieść pomysł do realiów anime. Akcja ślamazarna, przegadane sceny, walki nużące, a główny bohater podejrzanie przypomina tego z „Devil May Cry” i Vasha Stampede'a (poza tym co on za tasak nosi? No i położenie się na plecach z czymś takim przy tyłku – mistrzostwo; że mu pośladków nie obcięło…). Nie pomaga też obecność mrocznych loli i wariatów jako antagonistów. Nie ma tu kompletnie nic, co mogłoby przytrzymać przy monitorze.
Szkoda życia.
1/10.
Z/X: Ignition
Chała… nawet nie chałwa :(
Ewidentnie twórcy chcieli wykorzystać falę popularności tego typu tytułów (przygodówki z supermocami), ale zamiast przysiąść nad scenariuszem, to rzucili wszystko jak leci i powstał typowy gniot.
Na początku nie wiadomo, o co chodzi, ale zaczyna się standardowo, czyli Zwykły Chłopak uwikłany w magiczne walki, uratowany przez dziewczynę, uff. Pojawia się sporo nazw własnych, jakieś strzępy informacji o świecie – i tyle. Szkoda, że to wszystko jedynie sprawia wrażenie skomplikowanego. Zresztą nieudolnie.
Jest dramat, walki, patos, ale nie bardzo wiadomo po co, odczucie jest takie, że upchano tu jak najwięcej fantasy, ale bez logiki, przez co wszystko szlag trafia. Bohaterowie z kalkomanii, nawet nie bardzo da się coś o nich powiedzieć. Jest nudno, i to bardzo.
Odgrzewany kotlet może być smaczny, jeśli się go dobrze doprawi. Ale nie tym razem.
1/10.
Aiura
Kwintesencja beztroskiej, dziewczęcej młodości, przesłodzone anime o niczym. Wersja cukrowa, wydanie 54325272.
Zero tu problemów, dylematów, zero czegokolwiek. Jedyną fabułę stanowią śmichy i chichy grupki dziewczyn, w dodatku nie wypada to śmiesznie, ale sztucznie. Wszystko jest tak wyidealizowane, że aż mnie odrzucało. Nie ma tu oczywiście czasu na zbudowanie jakiejś fabuły ani kreacji bohaterek, także seria do szybkiego zobaczenia i jeszcze szybszego wyrzucenia z pamięci. Jak ktoś lubi słodycze, to znajdzie je w lepszej jakości w innych seriach.
2/10.
Onii-chan Dakedo Ai Sae Areba Kankeinai yo ne!
1/10.
Re: Aoharu x Kikanjuu
Aoharu x Kikanjuu
Niestety po raz kolejny mamy tu dobrze znany motyw wzięcia dziewczyny za chłopaka i niemożność (teoretycznie) odkręcenia całej sytuacji. Czekałem na odpadnięcie szczęk, gdy prawda wychodzi na jaw, kliknij: ukryte ale niestety… pozbawiono widzów tej atrakcji, bo to nie następuje, jest jedynie zapowiedziane na samym końcu. Oczywiście ktoś się w bohaterce zakochuje, ale obywa się bez rozterek o „zmianie orientacji seksualnej”, jakoś baardzo delikatnie temat potraktowano.
Fabuła jest bardzo przewidywalna, ale momentami ma cieplutki nastrój. Jeśli przymknie się oko na zbędny patos i ckliwe sztuczki, to można sobie spokojnie obejrzeć.
Dla mnie to za mało i strasznie mnie nużyło.
4/10.
Daiya no Ace
Gdy już mi się wydaje, że zaczynam w pełni rozumieć baseballa, uświadamiam sobie, że… po co mi to w sumie wiedzieć?
Nie trzeba znać zasad, by mieć frajdę z oglądania anime o tym sporcie. A powstało takich produkcji już wiele. Japończycy kochają baseball, więc i anime o nim muszą się znaleźć. „Ace of Diamond” nie wyróżnia się specjalnie pod względem fabularnym, jest tu oklepany schemat życiowej łamagi, która ma jednak pewną szczególną zdolność, którą wykorzystuje w sporcie i szybko od zera staje się bohaterem i świetnym zawodnikiem. Przy tym oczywiście jest zdeterminowanym w osiąganiu celów przygłupem, co ma dodawać mu uroku. Nie zawsze się to sprawdza, ale tym razem wyszło całkiem sympatycznie, szczególnie gdy dodać do tego jego najlepszego przyjaciela, z którym początkowo oczywiście wcale się nie lubili.
Niewątpliwym atutem „Ace of Diamond” są pełnokrwiści bohaterowie – niektórzy schematyczni, ale mimo to wszystkich da się lubić i są sensownie skonstruowani, a także… ładnie narysowani. Kreska jest dość charakterystyczna i przyjemna dla oka.
Mimo tych kilku zalet seria zaczęła mnie nudzić mniej więcej w połowie przez zbyt rozwlekłe mecze i rozbudowane przemyślenia, slow motion i inne bajery mające podtrzymywać napięcie. U mnie ono spadało. A gdy wieje nudą, krótkie humorystyczne przerywniki to za mało, by to zrekompensować. Więc mimo wszystko dla mnie seria nieudana.
Ta seria od początku była skazana na sukces. Ma wszystko to, co może się podobać i przyciąga do shounenów. Szkoda, że na siłę wydłużona i spartaczona, ale ostatecznie jest kolejny sezon, więc…
4/10.
Yahari Ore no Seishun Lovecome wa Machigatte Iru. Zoku
Totalny skręt w nijakość… a raczej w wiele podobnych szkolnych romansideł. Zniknęły sarkastyczne uwagi, życiowe spostrzeżenia o stadnym życiu homo sapiens, a pojawiły się miłosne intrygi i nastoletnie kłótnie. Po prostu licealny melodramat! Brzmi źle? O tak.
Dla mnie seria kompletnie przestała być atrakcyjna, bo nie jestem już na etapie nastoletnich dramatów miłosnych, ale jeśli ktoś lubi wylewający się z ekranu patos i długie rozkminy o tym, co „mogła sobie pomyśleć, a ja zrobiłem to, a przecież mogłem inaczej, a gdyby ona, to ja, ale ja nie mogę, a co ona czuje”, to zapewne się mu ta pozycja spodoba. Mnie ani przez moment nie interesowało, „którą wybierze”, bo czego innego szukałem w tej serii. A tego czegoś już tu nie ma. Owszem, jest tu spory potencjał na świetny trójkąt miłosny, gdyby tylko bohaterowie byli dojrzali. A tu, mimo najwznioślejszych gadek, nadal ewidentne jest, że to jeszcze niedojrzałe dzieciaki, więc robienie z ich rozterek wielkiej sprawy jest mało ekscytujące dla większości dorosłych. No i tyle w temacie.
4/10.
Durarara!!x2 Shou
Po pierwsze – scenariusz. Nie wiem tak naprawdę, o czym ta seria jest. O ile w pierwszej można było wyłuskać jakieś wątki i łączyły się w logiczną całość, o tyle w tej nawet jeśli jest sporo akcji, to nie bardzo wiadomo, po co to wszystko. Burza w szklance wody, fabuła kompletnie nieprzekonująca.
Po drugie – oprawa graficzna chwilami woła o pomstę do nieba. Zatrzymywałem niektóre kadry, by zobaczyć tak nienaturalne sylwetki bohaterów, że aż oczy bolały. Nawet kończyny wyginały się pod bardzo dziwnymi kątami, zdecydowanie nie tak, jak powinny…
Graficznie seria jest baaardzo uboga, wszystko tak uproszczone, że aż chwilami pracę w Paintcie przypomina.
Nie wiem, co zrobiono z Shizuo, ale wydaje się, jakby stracił całą swoją aurę męskości, teraz to jakiś wypacykowany, wykastrowany bisz. I niestety – wszyscy bohaterowie wypadli gorzej, bo jest ich zbyt dużo, niestarcza czasu, by skupić na nich uwagę.
Po trzecie – nie ma klimatu. Gdzieś się zawieruszył w tym braku pomysłu, a… jest jeszcze seria trzecia. No masakra.
Szkoda. 5/10.
Tokyo Ghoul 2
Pierwsza seria zdecydowanie szła utartą ścieżką anime dla młodych chłopców, nic zaskakującego nie mogło mieć tam miejsca, włącznie z działaniami głównego bohatera. W drugiej serii dochodzi mnóstwo walk i… patosu. Czyli w sumie też coś, co shounen mieć powinien, ale niekoniecznie w tak kiepskim wydaniu… bo jest zwyczajnie nudno. Bohaterowie przypominają bardziej swoje karykatury, niestety nie można liczyć na jakąkolwiek wiarygodność, jeśli chodzi o ich emocje, więc wszelkie sympatyzowanie z kimkolwiek jest mocno utrudnione i widza niewiele obchodzą losy postaci.
Trudno mi właściwie znaleźć jakiś plus, bo nie jarają już mnie mroczne postacie stojące na dachach i uśmiechające się tajemniczo, obserwując, co się na dole dzieje. Cóż, nie ten przedział wiekowy :) Ale generalnie na takich kwiatkach się ta seria opiera, więc jak kogoś takie banialuki za serce chwytają, to może sobie obejrzeć.
2/10.
Baby Steps
To, że nie ma tu nadnaturalnych tenisowych mocy jak w „Prince of Tennis”, nie znaczy, że z założenia powinno być nudno, bo wcale nie. A i tak wyszło nużąco, a to z tego względu, że seria posługuje się wyłącznie utartymi kliszami, dialogi bohaterów są żywcem skopiowane z innych shounenów i stanowią taką złotą bazę pogadanek typu „tylko słabi się poddają”, „polegaj na intuicji”, „pracuj, a wiele osiągniesz” itp.
Generalnie to kolejna historia od zera do bohatera, czyli gościu, który nigdy ze sportem nie miał do czynienia, okazuje się mieć ogromny ukryty talent do tenisa, który to polega na umiejętności… zapisywania i zapamiętywania, czyli po prostu analizie. Tak więc w sumie nie tyle talent do tenisa, skoro w większości sportów byłby równie dobry, ale co ja tam wiem…
Jasne, dochodzi do tego sporo ćwiczeń, ale dla mnie tak czy siak jest to mizernie przedstawione i można było to zrobić o wiele lepiej. Bardzo łatwo przekroczyć tę granicę w pokazaniu bohatera jako niedojdy idącej po sukcesy a chłopcem, który ciężką pracą i hartem ducha się doskonali. W tej serii przypomina to niestety wersję pierwszą.
Osobowością nie przyciąga, to raczej typ chodzącej ciapy na dwóch nogach, choć czasem ma swoje lepsze chwile. Mecze są średnio interesujące, bo raczej przewidywalne, a w związku z tym po kilku odcinkach można się położyć spać.
4/10.
Laputa – podniebny zamek
Tak, jak to tylko Ghibli potrafi zrobić.
Piękna historia o tym, co temu studiu wychodzi najlepiej – baśń o ludzkim egoizmie i żądzy władzy, kontrolowania przyrody, z wyraźnie pacyfistycznym przesłaniem. A to, że bohaterami są dzieci, nadaje całemu projektowi specyficzny, bajkowy klimat niewinności i przygody. Odwieczny konflikt człowiek‑natura jest wdzięcznym tematem nie tylko w chyba najbardziej w tej tematyce osławionej „Księżniczce Mononoke”.
Latający zamek naprawdę robi wrażenie, monumentalna, tajemnicza budowla. Co prawda w dzisiejszych czasach graficznie to zabytek, ale nie można nie docenić kunsztu rysowników.
7/10.
Amagi Brilliant Park
Pierwszy odcinek zapowiada tragedię, no i niestety okazuje się to być prawdą. Fabuła podążą dobrze znaną, ograną ścieżką w żałosnym wydaniu pełnym słodkości, sztucznego heroizmu i patosu, gadających pluszaków oraz misji w słusznej sprawie, a to wszystko przy udziale tsundere i kolejnego chłopaka z fabryki studia KyoAni, czyli kopia kopii. Że niby ten normalny i rozsądny, wrzucony w wir zwariowanych zdarzeń i latających cycków. Każdego z bohaterów tej serii można zamienić na kogoś innego z dowolnego tytułu od KyoAni i nikt by się nawet nie skapnął, że coś nie gra, zarówno wizualnie, jak i w rysie psychologicznym.
Seria jest niesamowicie przewidywalna, gagi nieśmieszne, bo na poziomie podłogi, co z tego, że sam pomysł i jasno określony cel wyglądają zachęcająco, skoro cała realizacja jest dokumentnie skopana?
Cholernie nudno, zachowania bohaterów przyprawiają o ból głowy, fanserwis leje się strumieniami. Infantylne do granic.
2/10. Szkoda czasu.
Robotics;Notes
Obejrzałem od początku do końca, ale jedyna scena, która wzbudziła we mnie jakiekolwiek emocje, to ta, w której kliknij: ukryte kobieta spadła z klifu. Niesamowita i bardzo wymowna. A poza tym…
Bardzo długo się rozkręca, pierwsze odcinki to męka, chyba że ktoś sam należy do jakiegoś kółka miłośników robotów, to może go zainteresuje. Potem podobno jest lepiej, tyle że ja jakoś tego nie odczułem. Pojawia się intryga, tajemnica, ale zupełnie to do mnie nie przemawiało. Może pierwsza część tak mnie uśpiła?
Nawet niewiele mogę o bohaterach, zwyczajnie nie działo się nic ciekawego na tyle, by się nimi zainteresować.
3/10.
JoJo no Kimyou na Bouken: Stardust Crusaders
Kontynuacja, ale seria absolutnie nie traci na wigorze, jest ciach, i to ostra.
Nastąpiła zmiana głównego bohatera, teraz jest nim młody Jotaro, kolejna gwiazda z rodziny Joestarów. Zmiana na dobre? Jak najbardziej!
Chłopak reprezentuje sobą zupełnie inny charakter niż Jonathan, jest zdystansowany, cichy, bystry – ale uwaga – przy tym wszystkim wyraźnie czuć, że jest absolutnym brylancikiem tej serii. W żadnym razie nie jest to mrukliwa mimoza obrażona na cały świat, jak to się często takie jednostki w anime przedstawia, nie popełniono takiego błędu. Chłopak bywa bardzo chamski, bezkompromisowy, a jednocześnie… jest cool. Nie można tego inaczej nazwać, ma charakterek. Joseph jest tu postacią raczej drugoplanową, jego rola jest znacząco ograniczona. Można odczuć pewien niedosyt i rozczarowanie, że ten czadowy facet ustępuje tu pola i pozwala stłamsić swoją osobowość – ale taka kolej rzeczy, to nie jest już historia o nim. Teraz jest dziadkiem, czasem rzuci sprośnym żartem, czasem pokaże, na co go stać w kwestiach siłowych, ale to Jotaro ma być numerem jeden.
Towarzyszy mu zgrana paczka przyjaciół, podróż do Egiptu ogląda się czasem wręcz z zapartym tchem, twórcom pomysłów nie brakuje i choć większość odcinków przebiega zgodnie ze schematem „jest spokojnie, ale nagle pojawia się przeciwnik, nie radzą sobie z nim, lecz ostatecznie wychodzą z opresji i wio dalej”, bawiłem się dobrze.
Epizodyczność może tu być wadą, ale nie musi, bo napotykani przeciwnicy dysponują całkiem ciekawymi mocami, a raczej w ciekawy sposób ich używają.
8/10.
Sigh.
M.
Initial D: Extra Stage 2
Kolejne spotkanie ze starymi bohaterami, znów z naciskiem na wątek romantyczny. Tym razem wyszło jakoś sztampowo i przewidywalnie, kliknij: ukryte bo on znów się spóźnia, ona wyjeżdża i go zostawia… stary chwyt.
Niewiele akcentów humorystycznych.
Zettai Bouei Leviathan
Bohaterki – trzy dziewczyny z nadnaturalnymi mocami, tło – kraina fantasy w cukierkowym wydaniu. Wszystko sprawia wrażenie bajki dla młodych widzów, właściwie nie ma tutaj złych emocji, jeśli pojawia się jakiś „wróg”, to nie budzi strachu, bo wiadomo, że zaraz zostanie pokonany. Nie ma też co liczyć na elementy zaskoczenia – historia jest prosta i oczywista, sielanka pełną parą.
Żenujące jest, że bohaterkom nadano jakieś groźne imiona zachodnie, tylko po to, by brzmiało odjazdowo… Rozumiem, że to z pierwowzoru, ale zabieg nieudany.
Każda z dziewczynek prezentuje inny typ osobowości (jedna zrównoważona i dojrzała, druga narwana, wiecznie głodna, trzecia rozpieszczona maruda), ale nie przeszkadzało mi to; o dziwo, nawet je polubiłem. I chyba tylko z jakiejś sympatii do bohaterek przełknąłem tę serię bez większych zgrzytów, choć logika scenariusza kulała na każdym kroku. Jeśli kogoś irytują, to nie ma co kończyć tej serii.
Taka tam baja.
5/10.
Ryo
Krótka historia o przelewaniu krwi na wojnie, o losach pewnego chłopca uwikłanego w konflikt, który tak naprawdę nie powinien go dotyczyć.
Pojawia się Shinsengumi jako ci źli, są statki wypełnione niebezpiecznymi towarami, jest trochę klimatu toczonej wojną domową Japonii. Niecałe pół godziny to zdecydowanie za krótko, by w satysfakcjonujący sposób zakończyć historię, która na dobrą sprawę dopiero się rozpoczęła…
Potencjał jest, ale finału brak. Szybko ulatuje z pamięci, czyli nic szczególnego i wartego pamiętania.