x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Po pierwsze: zmiana klimatu. Niektórzy mówią, że seria stałaby bez tego w miejscu, ale właśnie ten wariacki i luźny klimat był jej największym atutem. Zresztą dramatów z okresu Sengoku mamy w trzy i jeszcze trochę, a komedii o wiele mniej. Zła decyzja o zmianie nastroju.
Po drugie: to co zrobili z wieloma postaciami a zwłaszcza z Sanadą i Date. Z pełnych wigoru postaci których „popisy” uwielbiałem ogladać stali się mendami i nieudacznikami. I nie chodzi tu o jakieś wewnętrzne przemiany. Nie, zrobili z nich po prostu żałosne powłoki tych bohaterów, którymi byli w dwóch poprzednich częściach. Dumny Date miał zawsze „argumenty” na potwierdzenie swego bojowego charakteru. Teraz w pojedynkach wypada beznadziejnie, stał się wręcz irytujący. A tak wogóle, to gdzie podział sięjego gang? Już pomijam, że zmienili się niektórzy seiyuu i choć rzadko kiedy zwracam na to uwagę tu akurat od razu to negatywnie odczułem.
Po trzecie fabuła: o ile przy komediowej formie serii można było patrzeć na to czy tamto z przymrużeniem oka to w momencie gdy seria stara się być poważna staje się jednocześnie śmieszna (i nie chodzi tu o poczucie humoru). Sojusze zawierane w „locie”, gadanie o jakiś „więziach” w momencie gdy zdradziło się jednych, zabiło drugich a wszystko to tak nieprzekonujące, że aż mnie irytuje. W poprzednich sezonach nigdy nie miałem takich odczuć.
Po czwarte: tutaj nie dam sobie ręki uciąć, ale chyba pojawia sie jakaś niekonsekwencja względem fabuły poprzednich odsłon. Tak jakby niektóre wydarzenia pozmieniano, nie czuję tu ciągłości…
Po piąte: oprawa audio‑wizualna. Dwie pierwsze części charakteryzowały się naprawdę wysokim poziomem grafiki, tutaj niby jest ok, ale widzę o wiele więcej różnych błędów. Najgorzej wypada jednak muzyka. Gdzie się np podziały te fajne „heroiczne” wstawki? A tak wogóle to gdzie te „tornada” wciągające wszystkich „postronnych” wojaków?
Obejrzę do końca, ale jak na razie jest to naprawdę duży zawód i wątpie, żeby coś miało się zmienić…
Tyle, że James Bond wzbudza sympatię tym, że choć jest specjalistą, to jednak człowiekiem, ciągle popełnia błędy i wpada w tarapaty, ale udaje mu się z nich wyjść, a wokół tego kręci się fabuła. Poza tym ma swój urok osobisty. A Yuuji to robot…
He He, kiedyś też tak myślałem: [link] lub [link]
Wiadomo, mówisz o „przeciętnych”, ale wraz ze wzrostem popularności takich gier coraz więcej „tych pięknych” ludzi, którzy bali się ujawniać swoje hobby, bo są „obciachowe” wychodzi na światło dzienne. W czasach gdy e‑sporty chce się uczynić dyscypliną olimpijską, a poszczególni gracze to celebryci, nie jest to już nic niezwykłego…
Apropos tej mechaniczności: bardziej chodziło mi tu o zdolność reagowania, która jest nie oszukujmy się wyćwiczona. Gracz który jest „wytrenowany” jest w stanie wyczytać już po ruchach przeciwnika co ten zamierza, potrafi robić kilka rzeczy na raz nie myśląc o tym, tylko robiąc to z automatu. No ale jest to głównie istotne w RTS‑ach. Inna sprawa, że jest to wogóle podstawa, bo najpierw trzeba „dogonić” stawkę, a dopiero pózniej wymyśla się swoje strategie, żeby wybić się ponad przeciętność…
Tak czy siak właśnie owa mechaniczność (sorry, głupio to brzmi ale nie znajduje lepszego słowa) prowadzi do sukcesów. Mechaniczność=redukcja błędów. Jeśli dana grę masz obcykaną gra sprowadza się do tego kto z graczy popełni więcej omyłek. Bo w większości gier dochodzi się do pewnego poziomu no i dalej, jeżeli gracze prezentują wyrównany poziom, jest to właśnie kwestia kto popełni więcej błędów, ew. kto wybrał lepszą strategię (tutaj chodzi mi np. o strategie i kontrstrategie, pewnie wiesz o czym mówię np. w przypadku Starcrafta). Ciężko mi mówić jako gracz casualowy, ale mam kumpla która nawet tam wygrywał w różnych turniejach to wiem trochę jak to wygląda. Szczęście oczywiście też jest ważnym czynnikiem, czasem wręcz decydującym. Ale zasadniczo przewidywanie ruchów redukuje czynnik szczęścia do minimum.
No ale zaczął się trochę offtop. Dajmy, że Kirito ma „plot armor” i UWAGA: „plot booster” (sam to wymyśliłem, łał :P) i żadne argumentowanie tu nie ma sensu :D
Prawda, dwójka SAO słabsza jako całokształt, GGO poza postapokaliptycznym klimatem zawiódł w innych sferach. Natomiast Excalibur mi się w sumie podobał (wiem, że kilkuosobowy raid jest śmiechu wart, ale nie zdzierżyłbym kolejnych postaci do haremu), a Rosario też było niezłe.
Ja nie przesadzałbym z tą „półbogowością” Kirito, kwestia jego „talentu” jest bardziej przyziemna, bo:
a) to Azjata (proponuje obejrzeć jak Azjaci grają np. w Starcrafta)
b) grał w SAO dużo (czytaj wymaksował), pozatym nawet przed grą trochę tam szermierki ćwiczył. To już bardziej mnie rozbroiła ta cała Yuuki, bo teoretycznie mniej grała, przez pół życia była kliknij: ukryte słaba na zdrowiu, a Nerve Gear jednak bazuje trochę na właściwościach psychoruchowych człowieka, a wszystkich klepała…
Przemawia tu trochę moje „fanbojostwo”, ale mimo wszystko SAO wciąż ma więcej do zaoferowania niż większość serii fantasy ostatnich lat (choć muszę przyznać, że w tym roku akurat parę takowych serii mocno mi przypadło do gustu), w związku z czym daje 7/10
I'll be back
Tak czy siak dostałem chyba najlepiej wykorzystane w tym roku 12 odcinków (czytaj: całość ładnie zamknięta, ale kontynuacja jest możliwa). Wartka akcja, fajne postacie, zgrabna i sensowna fabuła (nawet jeśli bez fajerwerków), super grafika, widowiskowe walki, „interesujące” motywy (np. zombie‑syreni czy szkielety‑rycerze walczące ramię w ramię z aniołami i wiele innych). Definicja lekkiego, przygodowego fantasy anime z elementami komediowymi (choć troszeczkę dramatu było, zwłaszcza w związku z Amirą). Czytałem opinie, że fabuła zagmatwana. Chcecie zagmatwanej fabuły? Poczytajcie sobie np. historię rodu Targaryenów (dostępna na wiki „Lodu i Ognia”, choć ja czytałem akurat w oficjalnym kompendium G.R.R Martina). Tutaj akurat wszystko jest czytelnie opowiedziane, nie wiem jak można twierdzić inaczej…
Po zapowiedziach czułem, że szykuje się coś specjalnego, ale nigdy do końca nie wiadomo czy dana seria ostatecznie przypadnie mi do gustu.
Ja bawiłem się świetnie. Żeby dać nawyższą ocenę czegoś mi jednak brakło. Nie jest to te „idealne” fantasy, którego poszukuje. Niemniej, mocne 9/10.
Trafiony zatopiony :P
Cieszę się, że na to trafiłem. W końcu kolekconuje takie rzeczy :]
Dzięki Tanuki, jednak się na coś przydajecie. Taki żarcik :P
Co do samej mini‑serii. Nie jest taka zła. Szczerze mówiąc jak na serię z tamtych czasów wcale nie ma znowóż takiej złej grafiki, postacie są nieźle narysowane. No i choć anime nie wychodzi poza pewne gatunkowe schematy, nie widziałem jeszcze smoków w takiej formie. Wiadomo, mamy wszelakie anime typu Yu‑Gi‑Oh, a w ameryce serie typu mój partner smok‑mutant są na porządku dziennym, ale ze smokami‑gladiatorami walczącymi w klatkach czy strzelającymi z karabinów się jeszcze nie spotkałem. A na dodatek seria jest krwawa, coś czego nie uświadczymy raczej we wcześniej wspomnianych bajkach. W owych czasach musiało to być coś innego, bo choć wiele było wtedy serii w klimatach post‑apokaliptycznych czy o walkach z demonami, to raczej smoki w nich nie występowały.
Tak czy siak, jako miłośnik smoków lubię każdą serię, gdzie smoki nie są przedstawiane jako dzikie kreatury do usieczenia i wogóle każdą, gdzie smoki odgrywaja kluczową rolę, a między bohaterami a nimi wytwarza się więź. Dla mnie takie rodzynki są warte uwagi…
Pełna absurdów i irracjonalych zdarzeń/zachowań. Wybuchowa mieszanka: ni to seria akcji, ni haremówka. No i fanserwis, ale momentami wręcz niesmaczny, tak samo jak niektóre sceny mające z założenia szokować. Na dodatek wszechpotężny bohater, choć jak już wcześniej mówiłem, taki był chyba potrzebny, bo kliknij: ukryte skoro problemem większości bohaterek była mniejsza lub większa grupa osób chcąca je zabić, to trzeba im było dobrego bodyguarda. Dodatkowo dziury w fabule i historie tak naciągane, że aż śmieszne, a nie tragiczne. A ich „rozwiązania” jeszcze głupsze.
Ostatni odcinek już do reszty mnie rozwalił, bo choć każdy mądry na piśmie, to widziałem przynajmniej kilka sposobności aby kliknij: ukryte uwolnić bohaterki (np można było coś wsypać do wody, którą podano „terroryście”). A sam związek przyczynowo‑skutkowy prowadzący do kliknij: ukryte obezwładnienia tego psychola był tak absurdalny, że aż ręce same składają się do oklasków: ciekawe jak długo autor nad tym planem Yuuji'ego myślał? Aż chciałbym, żeby tenże autor sam spróbował czegoś takiego w praktyce :P. No, ale co ja tam wiem…
Żal. Omijać. Podobno pierwowzór lepszy, więc jeśli już to radzę brać się za niego.
Re: To nie to...
Fakt, skleroza pewnie jest winna mojego spojrzenia na kwestię Shirou, ale z resztek pamięci mogę wyciągnąć to, że w F/N akcja była bardziej kompleksowa.
Właściwie moje zdanie sprowadza się do tego co już powiedziałem. Skoro UBW to wierna adaptacja, to po prostu ten route nie przypadł mi do gustu w takim stopniu jak F/N. W ostateczności jako widz wiem co lubię, a przedstawienie „rozwoju postaci” Shirou w taki sposób może być głębokie, ale mnie po prostu nie bawi. A anime ma bawić a nie irytować, przynajmniej w moim odczuciu…
To nie to...
Po pierwsze Shirou: nie pamiętam z pierwszego Fate'a, żeby był aż tak żałosnym bohaterem. Przez te 12 odcinków przetrwał (jak się wydaje) w jednym kawałku tylko dlatego, że bezczelnie wręcz chronił go „plot armor” (czytaj, nie zginął, bo scenarzysta tak chce). Czy to Archer, Saber czy Rin, zawsze ktoś ratował mu tyłek, bo on „Wielki Wojownik Sprawiedliwosci” zawsze jak debil wpychał się pod ostrze czy jakiś tam magiczny pocisk. Zresztą nie chodzi o to, że jest słaby (co przyznaje sama Tohsaka pod koniec) w kwestiach bojowych. Nie wszyscy muszą być wymiataczami. Nie, ta postać zawodzi na całej linii zarówno w sferze swoich przekonań: naiwnie, uparcie i irracjonalnie wierzący w jakieś abstrakcyjne „wyższe wartości” i jako człowiek wogóle. Ciągle tylko wygłasza jakieś wyniosłe frazesy po czym dostaje łupnia. Po czynach poznasz człowieka, nie po słowach. A to jak doprowadził do kliknij: ukryte utraty Saber woła o pomstę do nieba. Caster nie musiała się wiele wysilać. Ponadto właściwie od dziecka wychowuje się z kobietami, a zachowuje się przy nich jakby były trędowate. Może niech się z Archerem „zejdzie” to będzie spokój. Nie rozumiem zresztą ani co widzi w nim Rin ani Caster („interesujący chłopak?” A niby w czym? Bo autor tak zadecydował?). Mnie on doprowadza do białej gorączki…
Druga rzecz to sama struktura anime. Jak było wspomniane postacie gadają stanowczo za dużo i kompletnie nie wiem co wnosi to do serii. Ich dialogi możnaby skrócić o połowę a i tak by się dłużyły. W kółko rozprawiąją o tym samym, za przeproszeniem dzielą g*wno na atomy, gledzą o strategiach i dalszych działaniach niemożliwie długo, a widz musi się z tym męczyć czekając na jakąkolwiek akcję. Żeby chociaż te rozmowy były ciekawe, ale 3/4 dotyczą Shirou i jego filozofi życia, a zamknąć by to można w jednym prostym zdaniu „Shirou to żałosny debil, który nie przedstawia żadnych argumentów na potwierdzenie swoich doniosłych frazesów”. Przeciągające się dialogi prowadzą do niepotrzebnych dłużyzn, a fantastyczne sceny walki niewiele tu pomagają. W wielu seriach dialogi budują postaci, czy dodają głębi wydarzeniom. Tutaj nie jestem w stanie powiedzieć co poza dłużyznami wnoszą…
Jest jeszcze wiele innych irytujących elementów, jak zredukowanie Saber do (poza walkami) roli statystki, pominięcia (przynajmniej w pierwszym sezonie) kilku postaci, czy irytujące rozprawy pomiędzy pozostałymi bohaterami.
Serię ratują grafika, trochę klimat, pojedyńcze momenty i ogólnopejęte production values, ale to za mało. Wolałem tę toporniejszą, ale i konkretniejszą (i majacą o wiele lepszy klimat) serię z 2006 roku. Ta sprawdza się może jako adaptacja visual novel, ale nie jako seria sama w sobie. A jeżeli jest wierna pierwowzorowi to znaczy, że Unlimited Blade Works jest po prostu słabe.
6/10
Myślę, że nie skłamie ten co powie, że jest to taka Madoka Magicka w wersji „light”. Niby taka obyczajówka i kolejne magical girls, które z początku usypia czujność widza by powoli budować w nim niepokój: „coś tu chyba jest nie tak…”. Ostatecznie historia kliknij: ukryte kończy się modelowym happy endem co pewnie zawiedzie sporą część widzów, ale myślę, że autorzy konsekwentnie chcieli utrzymać historię w duchu lekkiego dramatu, choć przyznam szczerze końcówka naprawdę wywołała u mnie szczere współczucie dla bohaterek. A to dlatego, iż wg mnie bardzo dobrze w Yuki Yuna buduje się w widzu sympatię do protagonistek, właśnie tą pierwszą, „usypiającą czujność” połową serii. Fajnie pokazane więzi między owymi bohaterkami: naturalnie, tak jak powinny wyglądać wg mnie relacje normalnych, pełnych optymizmu i ciepła nastolatek (przynajmniej starajacych się o ten optymizm, mówię tu zwłaszcza o Togo). Po prostu sympatyczne, porządne i uczynne dziewczyny, coś co dzisiaj jest rzadkie, ale nie niespotykane…
Warto też wspomnieć o szacie graficznej: ładne i zróżnicowane postacie głównych bohaterek, płynna animacja i ciekawy design „kostiumów”, każdy z „kwiatowym” motywem przewodnim. Dosyć komiczny design tych złych, ale myślę, że zasadniczo mają stanowić jedynie tło do wydarzeń. Muzyka też niczego sobie, może trochę za poważna, ale budująca klimat całości.
Wydaję mi się, że mimo wszystko seria niesie jakieś przesłanie (poza standardowym: „siła przyjaźni pokona wszelkie przeciwności”). Jak wspomniałem we wcześniejszym komentarzu może to taki rodzaj hołdu dla miko [kapłanek świątynnych]?
Jedynie to zakończenie może niektórych zawieść, kliknij: ukryte bo mimo wszystko sprawia trochę Disney'owskie wrażenie, że jakkolwiek źle by nie było to i tak wszystko dobrze się skończy co jest trochę naiwne, zwłaszcza tutaj, bo nie wierzę, że nagle ot tak Shinju zrezygnowałby z Hero system, w końcu nie ma nic za darmo, a boboki przecież nie śpią… no ale z drugiej strony myślę, że bohaterki swoje wycierpiały. Za zakończenie dałbym 8+, ale ostatecznie naciągne na 9 za pozytywne odczucia, jakie seria we mnie pozostawiła.
Ja daję 8/10.
Odc. 11
Przytrafiło mu się coś co by chciało wielu facetów (chociaż na chwilę :P) a on nic… Ech, beznadziejny przypadek.
A tak na marginesie prędkość z jaką zostają pokonani kolejni Elemelianie zaczyna być irytująca (dobrze, że to już przedostatni odcinek). „Potwór tygodnia” nabiera tu nowego znaczenia.
PS: Worm Guildy miał świetny głos :D
Re: Po 12 odcinku
Rozumiem jednak, że zrobiono to dla potrzeb fabuły, a takie historie zawsze łapią za emocje…
Kazuki jest „doskonały” bo myślę, że jednak bohterkami serii są te dziewczyny i ich historie, a on służy za takie remedium i spoiwo zarazem. Przeto musi mieć wachlarz różnych umiejetności (psycholog, wojownik, specjalista od spraw sercowych, „onii‑san” itd) żeby rozwiązywać ich, nieraz dosyć skomplikowane, problemy.
Re: Odcinek 12
Rozumiem wasze rozżalenie ale dawać z tego powodu 1/10?
Ja to widzę tak: to Leon dał p*py niestety. Nie mówię, że jestem fanem Alfonsa, ale przez ten odcinek Leon wiele stracił w moich oczach. Rozumiem, że był całe życie wkurzony, bo mu spalili na stosie matkę, ale dał ciała na całej linii. Pozwolił zmanipulować się Mendozie, bo całe życie był emo, a jego ojciec, choc nie nazwę go wzorowym rodzicem, chciał go zapewne nauczyć trochę dystansu do życia (stąd ten jego „bawidamski” charakter, a pamiętajcie, że gościu też swoje przeżył). To by mu na pewno pomogło. No cóż, nie udało się, za co pewnie ojciec się teraz obwinia. Ale myślę, że dobrze postąpił. Jeśli Leon sam się nie podniesie, to nikt mu nie pomoże…
Z tym Alfonso to też nie jest zaraz znowu tak, że jest taki „uber”. Sam przecież pod koniec koniec przyznał, że gdyby nie poświęcenie matki, to on mógł być ofiarą manipulacji Mendozy (przynajmniej tak można wydedukować z jego wypowiedzi). Ale Alfonso był po prostu bardziej zdeterminowany. Fajnie to pokazali: Leon, Makai Knight ze skazą (stąd jego pęknięta zbroja) szukający „siebie” i właściwie nie wiedzący czego chce (czy zbroja to przekleństwo czy dar?) i Alfonso, pełen determinacji książe chcący bronić swojego królestwa. Ponadto myślę, że jak ktoś kliknij: ukryte nauczy sie już zakładać jedną zbroję, to zakładanie innych nie jest trudne (oczywiście dana zbroja musi „wyrazić chęć współpracy”).
Tutaj muszę jeszcze dodać dwie rzeczy, które mi się spodobały. Jedna ogólna, czyli postać Mendozy: naprawdę ciekawy antagonista, a jego głos po prostu wymiatał. Ciekawe kliknij: ukryte czy jeszcze o nim usłyszymy?. A druga to „zmutowana” zbroja Leona: zarąbisty design :D I ciekawe czy tylko ja odniosłem wrażenie, że tym motywem nawiązali do niekontrolowanej przemiany w wilkołaka?(O! Nawet był księżyc w pełni!). Bo koniec końców wilki są jednym z przewodnich motywów serii :P
Ogólnie ten odcinek wywołał u mnie sporo emocji. Spodziewałem się zwykłej rozwałki, a dostaliśmy naprawdę dramatyczny zwrot akcji. Ta seria nie przestaje zaskakiwać i z niecierpliwością bedę oczekiwał następnych odcinków.
Konec
Re: Było i ni ma...
kliknij: ukryte Anime zaczyna odbiegać od mangi od momentu misji zabicia tego przywódcy sekty – Boricka. W anime jego śmierć jest mało widowiskowa, w mandze żyje trochę dłuzej (udaje mu się uciec), a walka z Esdeath w której ginie m.in. Susanoo dzieje się bezpośrednio w czasie trwania tej misji. Esdeath bardziej dokopuje naszym bohaterom niż w anime. Po drodze mamy jeszcze wątek historii Najendy, kiedy służyła w armii. No i wątek miłosnych relacji między Tatsumim i Mine jest bardziej nakreślony. Później mamy cały krótki arc pt. Wild Hunt, grupy Shury (syn ministra), czyli ekipy do zadań specjalnych (głównie tępienia rebeliantów i gnębienia społeczeństwa), którzy nie są bandą zakapturzonych statystów jak w anime tylko gości z Imperial Arms. Mamy tu ciekawy zwrot akcji, bo przeciwko nim staje Jaeger Run, który ma zatargi z jednym z członków WH. Póżniej mamy też całą serię pojedynków z WH, do akcji wkracza Night Raid. Run dokonuje zemsty , ale ginie, a Kurome w przypływie skrzywionej „sympatii” (od dłuższego czasu jest na dragach) wskrzesza go i dodaje do swojej „kolekcji”. Zresztą po drodze w okrutny sposób WH zabijają rodzinę Bolsa (w anime żyja i nawet pomagaja w odbudowie Stolicy), co rozwściecza Jegersów, głównie Wave'a który zaczyna kwestionować sens służenia Imperium. Wave wściekły na Wild Hunt i idee tej formacji wyzwywa na pojdynek Shurę i wygrywa (nie na śmierć, ale po krwawej walce Shura zostaje ośmieszony). Dalej mamy misję infiltracji Stolicy tak jak w anime. Esdeath odkrywa, że Tatsumi należy do Night Raid i wraz z Budo pokonuje go, a Lubbocka pokonuje bodaj Shura. Po złapaniu Esdeath bierze „pod opiekę” Tatsumiego, a Lubbock zostaje poddany torturom. Lubbockowi dzięki podstępowi udaje się zbiec, zabiaja Shurę, ale niestety ginie z rąk jednego z żyjących jeszcze członków Wild Hunt. Cała misja infiltracji stolicy jest wg mnie bardziej dramatyczna w mandze niż w anime. Dalej mamy akcję z egzekucją Tatsumiego, przybywa Night Raid, do akcji wkracza Mine i zaczyna się widowiskowy pojedynek z Esdeath (walka dwóch „miłości Tatsumiego :P) a Tatsumi, żeby pokonać Esdeath dostaje upgrade'u (a raczej Incursio ewoluuje, w końcu jest zrobiony z Danger Beast'a), który w mandze wygląda lepiej niż w anime. Na koniec do akcji wkracza jeszcze Budo. Na tym na razie manga się kończy… Sorka jeśli coś pomieszałem, ale też tak do końca nie pamiętam.
Tak więc w anime tracimy w kwestii budowy postaci kliknij: ukryte np. związek Tatsumiego z Mine i zostaje wyciętych kilka postaci i motywów z nimi związanych, a sama akcja z „Final Bossem” w mandze nie istnieje i prawdopodobnie się nie zdarzy (lub będzie w innej formie).
Re: Spory spadek
Za późno :P
Podpisuje się pod twoją recenzją. „Dwójka” miała przebłyski, był nawet odcinek który na chwilę przywrócił mi wiarę w tę serię, ale było to tylko chwilowe, a później było już tylko gorzej. Gore mi nie przeszkadza, ale o ile w pierwszej serii miał on sens (był szokujący, ale w wyrafinowany sposób, no, jesli oczywiście o gore można tak powiedzieć :]), a w dwójce służył tylko jako element „ubarwiający”, niepotrzebna rzeźnia. Było też parę ciekawszych pomysłów, ale w ostatecznym rozrachunku to za mało niestety…
Psycho‑Pass było serią, w której każdy bohater mniej lub bardziej coś do ogółu wnosił i był do polubienia. W dwójce serwują nam albo postacie bezbarwne, albo wybitnie irytujące (niczym w jakimś kiepskim slice of life, coś czego po tej serii się nigdy nie spodziewałem), mam tu głównie na myśli Mikę.
Grafika też wydaje mi się gorsza, ale tu być może bardziej chodzi o klimat, bo w pierwszej serii był mocną stroną anime, a w dwójce nie ma go wogóle.
Muzyka klasyczna jest puszczana gdy na ekranie dzieją się groteskowe sceny, często już taki zabieg widziałem w anime czy filmach. Fajne, ale rzekłbym, że mało oryginalne.
Przyznam, że trochę „zawaliłem”, bo nie pamiętałem wątków z pierwszej serii, a „remake‑u” nie oglądałem, a mogłem tym sobie Pass‑a „odświeżyć”. I prawda jest taka, że utrudniło mi to odbiór drugiego sezonu, bo momentami wogóle nie wiedziałem o co chodzi, bo po prostu nie pamiętałem. Trochę wstyd, zwłaszcza że pierwszy PP bardzo wysoko oceniałem. Ale oglądam za dużo rzeczy, żeby móc recytować scenariusze każdego obejrzanego „show”.
Podtrzymuje opinię. Dwójka była serią kompletnie niepotrzebną, zepsuła mocno pozytywne wrażenie po pierwszej serii.
Dlatego też do filmu kinowego będę podchodził z rezerwą, bo wydaje mi się, że za bardzo już rozmieniają się na drobne, a to serii na dobre nie wychodzi…
Pozatym nawet zgrabnie pokazane relacje między poszczególnymi członkami oddziału. Główni bohaterowie tumany (co zresztą reszta bohaterów co chwila podkreślała :P), ale inne postacie np. Samonji czy Cayenne, lub ten przełożony Jamie były interesujące. Przedstawinie rozgrywek między różnymi frakcjami i interesami też niczego sobie.
Argevollen bywało momentami nudnawe i należy do kategorii tych anime przy których wypieków na twarzy nie uświadczymy, ale nie można jej nazwać serią byle jaką, bo twórcy odrobili lekcje.
Jak dla mnie 7/10
Re: 11
No właśnie…
No cóż, jakoś musieli wybrnąć z tego potencjalnego trójkąta… chociaż kto wie jakie Naotsugu ma preferencje :P
Ta „sposób mówienia” w kraju gdzie na porządku dziennym jest podkładanie męskim postaciom głosu przez kobiety seiyuu i vice versa…
Choć jeśli chodzi o „normalne” zachowania rozwalił mnie odcinek 11. No fajnie z ta ekipa gości wygoniła sobie z klubu kilka kawaii lasek. Chyba jacyś nie teges, jeśli wiecie o czym mówię :]
No i zrobiło się trochę zbyt haremowo. Ja wiem, że Kakei to naprawdę sympatyczny gościu, ale nasze bohaterki chyba zaczynają już trochę przesadzać z tymi zalotami (nawiązuje tu m. in. do sceny z przebraniami)...
PS: Tak dla sprostowania, miedzy Kakeiem a Shirasaki nie doszło chyba do jakiegoś kliknij: ukryte zbliżenia? Shiriasaki wzięła chyba tylko prysznic z racji tego, że zmokła co nie? Bo od czasu SoA trochę się stałem podejrzliwy :P